wtorek, 21 lipca 2015

Od Bieszczad po Suwalszczyznę

Pomysł wycieczki (nie piszę wyprawy, bo choć z sakwami to bez namiotów i całego tego ekwipunku, więc to raczej wielodniowa wycieczka)powstał zimą. Zaplanowałem trasę, Marzenka znalazła i zarezerwowała noclegi. Termin 3.07-13.07. Dzienne dystanse ok 90 km. Dojazd w Bieszczady i powrót z Suwałk samochodem. Jedziemy w trójkę: Marzena, Andrzej i ja. To nasza pierwsza wspólna wycieczka. I w ogóle pierwsza w życiu taka długa. Dane odnośnie dystansu i podjazdów pochodzą z nawigacji, którą z wielką wprawą obsługuje Andrzej. Co dzień wieczorem wspólnie siadamy i ustalamy dokładną trasę na drugi dzień (choć po drodze zawsze wprowadzamy korekty).

Dzień 1


Bukowiec - Ustrzyki Dolne
59 km, podjazdy 656m (dane z nawigacji Garmin)
Pobudka 4.15, krótkie przygotowanie i pakujemy rower na Skodę.
 Jedziemy po Andrzeja i Marzenę i wyruszamy z Łodzi w długą drogę na południowy-wschód Polski. Mieliśmy zacząć od wsi Sianki w Bieszczadach, ale nie można tam dojechać samochodem, więc parkujemy na polanie Bukowiec (ok. 14.30)i wywalamy graty. Krótki posiłek. Przyłącza się do niego...lis. Jest bardzo natrętny, wchodzi na stół i szuka jedzenia. Leśniczy mówi, że jest do cna "zniszczony" przez turystów. 

No cóż, nie jego wina. Nie dostaje od nas nic (żeby go dalej nie niszczyć) i zmienia obiekt zainteresowania. Przypinamy sakwy, pozujemy do zdjęć (strażnik parku zrobił jedno dla siebie)
 i ruszamy w długą drogę do Suwałk ( na razie to jakaś utopia - z planowania wyszło nam 890 km). Początki dość trudne. Przez pierwsze 2 km walka z rowerem.
Trzeba się przyzwyczaić do sakw, lekko nim zarzuca. Jedziemy po grubym szutrze, co nie ułatwia sprawy. Zaczynają się strome podjazdy, jest dość ciężko. Od Tarnawy Wyżnej zaczyna się szczątkowy asfalt. Już łatwiej dojeżdżamy do wielkiej pętli bieszczadzkiej w Stuposianach. 
Spokojnie, po równej drodze mkniemy do Ustrzyk Dolnych. Po drodze długie uciążliwe podjazdy. Najdłuższy ten za Lutowiskami daje ostro w kość. Odzywa się moje prawe kolano, z którym będę miał kłopoty do samego końca wycieczki. Stąd już prawie cały czas w dół do Ustrzyk. Dostajemy klucz od domu (jesteśmy w nim sami) i idziemy "w miasto". Kolacja w restauracji "We młynie" (niezła) i wracamy na kwaterę. Oglądamy mecz z USA (3:2) i idziemy spać.

Dzień 2


Ustrzyki Dolne - Przemyśl
75,5 km, podjazdy 832m
Wyruszamy ok. 8.30. Początkowo mieliśmy jechać przez Arłamów, ale zmieniamy decyzję i jedziemy wzdłuż rzeki Wiar. Rozruch kolana trwa ok godziny. W rowach oglądamy "najsławniejszą" tego lata roślinę - barszcz Sosnowskiego.
W okolicach Ropienki długi podjazd po zniszczonym asfalcie. Po drodze oglądamy małe, cały czas działające szyby naftowe.
 Tu zaczyna się piękny zjazd (asfalt już gładziutki), gdzie biję swój rekord prędkości (70,6 km/h) - lekka śmierć w oczach. Jedziemy cały czas wzdłuż Wiaru, zero ruchu, piękna przyroda ale również nieziemski upał.
 Szczególnie doskwiera na podjazdach, gdzie jedziemy z 8km/h. w okolicach wsi Łodzinka Górna skręcamy z asfaltu na szutrową drogę i wspinamy się w kierunku drogi nr 26. Tu znowu długie zjazdy i podjazdy. Pod górę nie ma sobie równych Marzena, wspina się jak kozica, ja za to nadrabiam na zjazdach (co masa to masa).Udajemy się do Krasiczyna - zwiedzamy pałac i piękny park. Na dziedzińcu akurat odbywa się ślub,
 oglądamy go z boku, oceniamy "towar",
 zwiedzamy park i jedziemy dość ruchliwą 26-ką do Przemyśla. Kwaterujemy w schronisku PTSM, duży pokój, w schronisku jeszcze 3 osoby. Toaleta i idziemy zwiedzać starówkę miasta (bardzo ładnie tu). Obliczyliśmy, że dziennie wypijamy ponad 5 litrów wody.



Dzień 3


Przemyśl - Horyniec Zdrój
93,5 km, podjazdy 473m
Wyruszamy jak zwykle ok. 8.30. Jedziemy na pn-wsch. wzdłuż Sanu. Mijamy wioski, ludzie wracają z kościołów, dość duży ruch. Udajemy się do Nizin, gdzie przeprawiamy się przez San kładką. 
Dalej w kierunku wsi Chałupki Dusowskie prowadzi ładna , świeżo zrobiona droga w ramach Green Velo (często będziemy się przemieszczać wzdłuż tego szlaku - częściowo zrobionego, częściowo jeszcze w budowie). Dalej przez ciche wioski, bez ruchu, piękny odcinek trasy. Popas robimy w Wielkich Oczach
 i udajemy się do Radruża. Jedziemy głównie lasami, gdzie są piękne, równiutkie asfaltowe drogi. Zastanawiamy się po co w lesie takie inwestycje? Dochodzimy do wniosku, że to na potrzeby straży granicznej, gdy widzimy mknącego na motocyklu strażnika. W sumie tuż obok granica Unii. Dojeżdżamy do Radruża. Przed wejściem stary cmentarz z ciekawymi krzyżami.
Tu oglądamy piękną, drewnianą cerkiew, wpisaną niedawno, wraz z innymi cerkwiami Podkarpacia na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO.
 Obiekt akurat zwiedza wycieczka z Czech, więc i my korzystamy z opowieści przewodnika. Na uwagę zasługuje piękny ikonostas.
 Ostatni odcinek do Horyńca Zdroju. Trwają akurat dni Horyńca, jest festyn, na którym pożywiamy się lokalnymi potrawami (kartacze z serem i lebiodą) i próbujemy miejscowych nalewek. Na scenie występują "gwiazdki" The Voice of Poland. Kulminacją wieczoru jest koncert Justyny Steczkowskiej. Słuchamy dwóch piosenek i wracamy na kwaterę.

Dzień 4


Horyniec Zdrój - Zamość
101 km, 403 m podjazdów.
Wyjazd 8.35. Powoli po okolicznych wioskach. Przypomniałem sobie, że nie włączyłem zapisu trasy, stąd mapka nie pokazuje całej. Garmin pokazał skrót przez pola i lasy południowego Roztocza, więc odbijamy w prawo. Zjeżdżamy z asfaltu na polną drogę (niebieski szlak rowerowy). 
Z początku twardo, da się jechać, lecz z upływem dystansu piasek robi się tak luźny, że nie sposób się przemieszczać jadąc, więc zaczynamy prowadzić rowery (co też jest trudne). W lesie przeprawiamy się przez strumień
 i dalej brniemy, to po drodze to po ściółce, aż wyjeżdżamy z tego "piekła" (upał cały czas niemiłosierny). Dojeżdżamy do Narola, chcemy zwiedzić pałac. Okazuje się, że jest już prywatny i w remoncie, więc oglądamy z daleka i lecimy do Suśca. Po drodze szukamy sklepiku z kawałkiem cienia. Znajdujemy i się nawadniamy i posilamy.
 Jedziemy dalej do Józefowa, tu trafiamy na piękny zalew. Nie zdejmując większości ciuchów wskakujemy do wody. 


Kąpiel daje wielką ulgę. Schładzamy się, w mokrych rzeczach wskakujemy na rowery i lecimy do Zwierzyńca. Przejeżdżamy przez lasy Roztoczańskiego PN (słaby asfalt). Niebo się niebezpiecznie chmurzy, słychać w oddali grzmoty, więc nie dojeżdżamy do centrum miasteczka (szkoda) tylko udajemy się do Zamościa. Po drodze krótka ulewa (chowamy się na przystanku) i dalej w małym deszczyku jedziemy do miasta. Na pięknym rynku
 jemy obiad, rowerami objeżdżamy starówkę i park (świetny, szybki sposób zwiedzania) i na kwaterę.



Dzień 5


Zamość - Wola Uhruska
92 km , 668 m podjazdów

Wyjazd z Zamościa 8.30. Po drodze kawka na Orlenie i dopompowanie kółek. Do Chełma jedziemy przez Skierbieszowski Park Krajobrazowy drogą 843. Ruch niewielki, trasa bardzo malownicza. 
Długie podjazdy i szybkie zjazdy (znów ponad 60 km/h). Przed Chełmem lotnisko sportowe z wystawą samolotów używanych kiedyś przez polskie wojsko.
 W Chełmie jedziemy na myjnie, żeby umyć rowery po tym leśnym koszmarze. Na starówce popas i smarowanie  łańcucha. Ustalamy też dalszą trasę.
 Trochę zwiedzamy i jedziemy dalej wzdłuż Green Velo. Mijamy spokojne wioski i docieramy do Woli Uhruskiej - malowniczej wsi (dość dużej) tuż przy granicy. Kwaterujemy się, pani serwuje nam obiad (barszcz ukraiński i pierogi z soczewicą).

Dzień 6


Wola Uhruska - Małaszewicze Duże
116 km. 258 m podjazdów
Rano szybki wyjazd, zatrzymujemy się pod sklepem, żeby uzupełnić zapasy i... zaczyna ostro padać (podobno pierwszy raz od 6 tygodni).
Czekamy w nim jakąś godzinę (bardzo miła pani ekspedientka, daje mi skrzynkę, na której przysiadam),
 pogoda się nie poprawia, więc wkładamy deszczowe ciuchy i jedziemy dalej. We wsi Zbereże odbijamy z drogi w prawo i docieramy nad Bug, gdzie podziwiamy jego przełomową dolinę.
 Dalej malowniczą drogą udajemy się do Okuninki nad jeziorem Białym. Tu zaskakuje nas wielki ruch, typowy dla nadmorskiego kurortu. Ludzie przewalają się z materacami na plażę, dzieciaki jeżdżą gokartami, karuzele, stragany z chińskim badziewiem, smażalnie, wszechobecne umpa-umpa. Po tej ciszy, z której przyjechaliśmy szybko zaczyna nas to drażnić. Jemy rybkę w wędzarni i uciekamy stąd. Od Włodawy, wzdłuż drogi 816, piękna asfaltowa ścieżka rowerowa aż do Sławatycz (green velo). W miasteczku (znanym z tektonicznej mapy Polski - "Wyniesienie Sławatycz" ;) ) jemy lody w lodziarni z ponad 50 letnią tradycją (średnie). Udajemy się dalej do Kodnia. Na początku odnawiana cerkiew, a potem Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej. Trwa akurat uroczystość wystawienia posągu św. Michała, kopii cudownej figury Michała Archanioła z góry Gargano . Ustawiam się w kolejce aby go dotknąć. Łapię go za prawe kolano z nadzieją, że cudownie uzdrowi moje. Ból jakby mniejszy... . Objeżdżamy park pielgrzymkowy, zajeżdżamy jeszcze nad Bug (po drugiej stronie już Białoruś).
Pedałujemy dalej pod Terespol do Małaszewicz Dużych. Tu trafia się nam świetna kwatera. Gospodarz wynajmuje nam parter swojego domu - wielki salon  z ok 70 calowym tv, kuchnia, sypialnia, piękna łazienka. Korzystając z okazji, wieczorem robimy sobie małą imprezkę.

Dzień 7


Małaszewicze Duże - Szumiłówka
89 km, 434 m podjazdów
Z drżącym kolanem wyjeżdżamy rano z Małaszewicz. W okolica miejscowości Neple, przy drodze natykamy się na czołg T-34. Krótka sesja foto i za czołgiem,
 gruntową drogą docieramy do Bugu. Znowu piękny widok na dolinę, 
pijemy, smarujemy tyłki sudokremem (godziny na siodełku robią swoje). Pamiątkowe zdjęcie
 i lecimy do Janowa Podlaskiego. Na ryneczku popasik i jazda do Wygody zwiedzać stadninę. Bardzo ładny , zadbany obiekt. 
Na wybiegach mnóstwo pięknych koni, 
choć największa celebrytka (ponoć warta kilka mln euro) wychodzi dopiero o 18. My nie mamy czasu, żeby tyle czekać i jedziemy wzdłuż Bugu. Mijamy ładne wioski z drewnianymi domkami i jedziemy na przeprawę promową Gnojno - Niemirów. Wiedzieliśmy, że jest nieczynna (za mały stan wody) ale chcieliśmy zobaczyć jak to wygląda. 
Zbudowali tu w ramach green velo ładne miejsce do odpoczynku, z wiatą i murowanym grillem. Siedzimy trochę i ruszamy dalej. We wsi Borsuki mijamy dwór Zaścianek, piękne drewniane budynki (akurat jakaś korporacja urządziła tu szkolenie), całość robi wrażenie. My dalej przez Serpelice (wypoczynkowa nadbużańska wieś) do Zabuża, gdzie przeprawiamy się przez Bug do Mielnika.
 Dalej puszczą mielnicką, przez Radziwiłłówkę
 do Góry Grabarki - świętego miejsca polskich prawosławnych. Zwiedzamy odbudowaną cerkiew, górę krzyży (robi wrażenie)
 i jedziemy na nocleg do niedalekiej Szumiłówki. Kwaterujemy się w małym, drewnianym domku.

Dzień 8

Góra Grabarka - Białowieża
91 km, 320 m podjazdów

Zrobiło się naprawdę chłodno (termometr na stacji pokazuje 14C). Przed drogą trochę serwisu.
Udajemy się jeszcze do cudownego źródełka, żeby uzupełnić zapasy wody
 i pędzimy z wiatrem do Kleszczeli. Tam w Karczmie jemy drugie śniadanie (pierogi :) ). Ulicą Białowieską wyjeżdżamy z miasta  i wjeżdżamy w las. Zaczyna się puszcza białowieska. Mijamy małe, ciche wioski Policzna, Wojnówka, Wiluki i dojeżdżamy wygodną drogą gruntową do Topiła. Zdjęcia przy kolejce
 i na pomoście nad zalewem. Tu robimy małą sesję.
 Potem ścieżką przyrodniczą "Szlakiem orlika" (zielony szlak rowerowy) jedziemy do Białowieży. Drogę nieraz utrudniają zwalone drzewa, 
ale powietrze i puszczański klimat niwelują wszelkie niedogodności.
 Nagle wyrasta na drodze patrol straży granicznej i przeprowadzają kontrolę dokumentów. Trwa to ok 20 minut (sprawdzają w bazie czy nie jesteśmy poszukiwani). 
Po miłej pogawędce ruszamy dalej, mijamy dwie starsze panie na obładowanych sprzętem rowerach. Jedziemy dalej przez puszczę i docieramy do Białowieży. Dzisiejsza trasa była wyjątkowo przyjemna, 
prawie cały czas przez piękny las, choć pod koniec nieco uciążliwa przez tarkę na szutrowej drodze. Kwaterujemy się w bardzo fajnym drewnianym domku
 i jedziemy zwiedzać miasto
 i część parku narodowego - rezerwat ścisły. Można tu poruszać się tylko z przewodnikiem, ale że jest późno wjeżdżamy rowerami bez przewodnika (trzeba zaliczyć park narodowy). 
Nie zapuszczamy się za daleko i wracamy do miasta. Jemy dziczyznę (dobra, droga i mało) i wracamy na nocleg.


Dzień 9

Białowieża - Łapicze
88km, 424 m podjazdów

Na początek bardzo ładny, asfaltowy przejazd przez puszczę (czerwony szlak) do Narewki. Zaczyna znowu padać, ubieramy się i udajemy się do Jałówki. Tu ładna cerkiew. 
Niestety, nie ma żadnego baru, więc jemy na przystanku i jedziemy dalej na północ. Garmin pokazuje drogę gruntową a tu piękny asfalt, ale niestety, tylko do magazynów i rozlewni gazu. Potem zaczyna się prawdziwy drogowy koszmar. Tarka z grubego szutru, z której nie można zjechać na bok, bo głęboki piasek ze żwirem skutecznie uniemożliwiają jazdę.
 I tak przez ok 25 km. Błogosławię mój przedwycieczkowy zakup - amortyzowaną sztycę  suntour ncx, która skutecznie redukuje (nie eliminuje) wstrząsy. Mijane po drodze wioski: Dublany, Mostowlany, Świsłoczany są bardzo urokliwe. 
Miejscowi też uskarżają się na drogę, mówią że co rok muszą remontować zawieszenia w samochodach. Jakieś 3 km przed Kruszynianami pojawia się asfalt, uff... . W Kruszynianach oglądamy meczet. 
Spotykamy się w Tatarskiej Izbie 
ze znajomymi Andrzeja i Marzeny, którzy przyjechali tu na weekend żeby pojeździć trochę na rowerach. Próbujemy tatarskich potraw i miejscowego piwa i jedziemy na kwaterę do pięknej wioski Łapicze, gdzie gości nas na swojej agroturystycznej posiadłości pani Mirka. Na miejscu pokoje w oddzielnym domku,
 potem wspaniały obiad z własnoręcznie przygotowaną nalewką i jej wspaniałe długie opowieści o życiu w tym magicznym miejscu.

Dzień 10

Łapicze - Giby
125 km, 696 m podjazdów
Wyjazd po baaardzo obfitym śniadaniu (skorzystaliśmy z oferty pani Mirki) o godz. 8.50. W Krynkach
 pod cerkwią robimy wspólną fotkę ze znajomymi Andrzeja i Marzeny i śmigamy do Sokółki drogą 674. Marzenka i Andrzej robią  sobie interwały - przyśpieszają na podjazdach, że zostaję za nimi z 500 m. Na szczęście na zjazdach trochę podganiam.  Ruch nienajmniejszy, ale po wczorajszej udręce unikamy szutrów (choć nie do końca). W Sokółce odpoczynek nad zalewem, 
gdzie przygotowywali się do festynu. Ustawiali stragany, scenę. Dookoła rozbrzmiewa disco polo. Pokręciliśmy się trochę i jedziemy dalej. Za miastem duży cmentarz żołnierzy armii czerwonej, (ok. 1600 pochowanych).
  Jedziemy drogą 673 w kierunku Dąbrowy Białostockiej. We wsi Makowlany skręcamy w prawo i przez Sidrę jedziemy do Różanego Stoku. Tu znowu znajoma tarka. Andrzej patrzy na mnie wilkiem (to był mój pomysł). Docieramy do potężnej bazyliki Matki Boskiej Różanostockiej.
 Dalej mieliśmy jechać przez Harasimowicze, ale tu też szuter, więc jedziemy trochę dookoła asfaltem. Kierujemy się na Lipsk. Po drodze przecinamy kawałek Biebrzańskiego PN (następny zaliczony).
 Za Lipskiem krótki popas i kierujemy się na północ w stroną puszczy augustowskiej. We wsi Gruszki wjeżdżamy na czerwony szlak pieszy, który zaprowadzi nas już do Gib. Po drodze przyjeżdżamy przez śluzę Tartak na Kanale Augustowskim
 i dalej przecinamy puszczę na północ - ok 20 km. Droga piaszczysta. Piasek mokry, nie jedzie się najgorzej ale jest to jedna bardzo męczące.
 Jakieś 3 km przed Gibami kolano odmawia współpracy. Ból jest taki, że ledwie mogę położyć nogę na pedale. Resztę drogi pedałuję tylko lewą nogą (na szczęście z nią wszystko w porządku). W Gibach jakieś zakupy i jeszcze 3km na kwaterę.
 Na miejscu Marzenka robi pyszną kolację, spijamy pożegnalne wino i kładziemy się spać. Mapka z dzisiejszej trasy jest poglądowa i niedokładna. Rysowałem ją sam, bo telefon mi się wyładował. Dziś pobiliśmy rekord trasy 125 km (to zarazem mój życiowy rekord).

Dzień 11

Giby - Suwałki
41,5 km
Rano stan mojego kolana na tyle się poprawił, że mogłem wsiąść na rower i pedałować. Na szczęście dziś do pokonania tylko 40 km. Jedziemy ładną trasą na zachód przez Pogorzelec i Maćkową Rudę do Wigier. Wokół piękny, morenowy krajobraz.
Na Czarnej Hańczy spotykamy spływ kajakowy i policję w motorówce (może kontrolują trzeźwość kajakarzy). 
Docieramy Do Wigier, gdzie zwiedzamy Klasztor Pokamedulski.
 Całość bardzo ciekawa i ładna, robimy zdjęcia, pijemy kawę.
 Pod klasztorem kupuję sękacz dla rodzinki w Łodzi i ruszamy do Suwałk. Cały czas dość mocno poda. Jedziemy po remontowanej drodze nr 653. Pod tablicą z nazwą miasta robimy dokumentujące nasz wyczyn zdjęcie
 i śmigamy przez miasto na rynek. Tu pakujemy się na samochód, jemy kartacza giganta i wracamy do Łodzi.

Podsumowanie

W 11 dni przejechaliśmy w sumie 970 km (choć według mojego licznika 961 km). Obyło się bez wypadków i defektów. Nie zmienialiśmy nawet gumy. Jedynym mankamentem było moje kolano, które bardzo mi doskwierało, ale z pomocą przyjaciół (często woziłem się na kółku) dałem radę.
Podczas wycieczki mogłem przetestować kilka rzeczy. Po pierwsze sakwy. Ja miałem sakwy MSX, które nabyłem po okazyjnej cenie na allegro. System nośny okazał się wytrzymały i niezawodny (choć wydaje się delikatny), nie mam zastrzeżeń do szczelności (podczas deszczu nic się nie przedostało). Bardzo fajna jest górna pokrywa, dzięki której można zwiększyć pojemność sakwy, a nawet coś jeszcze pod nią położyć. Andrzej miał crosso - zdecydowanie najbardziej pakowne. Marzena ortlieby city, też duże i poręczne.
Przetestowałem też sztycę amortyzowaną Suntour NCX, która w połączeniu z siodełkiem  Selle SMP TRK zapewniała mi dużą wygodę pod tyłkiem (choć nie obyło się bez sudokremu ;) ). Zakupiłem ją (choć nie była tania) ze względu na moje problemy z kręgosłupem. Lekarz powiedział, że rower owszem ale wstrząsy nie są wskazane. Szczególnie sprawdziła się na szutrowej tarce i kocich łbach. Bez niej mogło być krucho. Była warta każdej złotówki. Andrzej stwierdził, że na następną wycieczkę nie ruszy się bez takiej.
Przeżyliśmy piękne chwile, zobaczyliśmy nieznane nam wcześniej rejony kraju, zaliczyliśmy 5 parków narodowych, 8 parków  krajobrazowych, mnóstwo pięknych wiosek i osad, poznaliśmy fajnych ludzi. Następna wycieczka w przyszłym roku - kolejny odcinek granicy Polski.
Zdjęcia na blogu są autorstwa wszystkich uczestników.