Pomysł wycieczki do Krakowa zrodził mi się zimą.Podczas spotkania z Andrzejem opowiedziałem mu o tym, a on szybko podłapał temat, ustaliliśmy termin (10-12 czerwca) , kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy noclegi i wyjazd.
Wpakowaliśmy się w nowoczesny pociąg na Widzewie, rowery powiesiliśmy na hakach
i po 2,5 godzinach byliśmy w Krakowie. Szybko dotarliśmy do hostelu Benedykta. Pokój 3 osobowy (1 trzypiętrowe łóżko) do naszej dyspozycji. Wprowadziliśmy rowery
i na miasto. Po drodze mijamy pub gdzie serwują czeskie piwo. No jak nie wejść,
kolega jak widać zadowolony i idziemy dalej zwiedzać starówkę. Krótki, intensywny opad kreuje fajny klimat rynku
oczywiście idziemy też na Wawel
przysiadamy w poznanym pubie i oglądamy pierwszą część meczu Francja-Rumunia (inauguracja ME). Na drugą wracamy do hostelu.
Pobudka o 6.30, śniadanie (w cenie) i wyruszamy do Potoku Złotego.
Trasa
dokładny przebieg - klik
Najpierw jedziemy drogą 794 i w Januszowicach skręcamy w lewo i dalej będziemy się poruszali wzdłuż Prądnika
Wjeżdżamy na teren Ojcowskiego PN. Trwa tu akurat piękny bieg pt:"Z ojcem do Ojcowa" , w którym tatusiowie ze swoimi dziećmi (od 5 do ok 16 lat) biegną 5 km.
My robimy foty w znanych miejscach i jedziemy dalej
|
Brama Krakowska |
|
Igła Deotymy |
|
i oczywiście Maczuga Herkulesa
|
|
Kaplica na mostku |
Odpoczynek i przegryzka pod zamkiem w Pieskowej Skale. Dalej przemieszczamy się na północ w poprzek jurajskich dolinek: ostry, krótki podjazd i taki sam zjazd. Daje to dużą frajdę
Docieramy w końcu do Pilicy. Tu jemy pysznego placka zbójnickiego i zwiedzamy zniszczony pałac położony w pięknym ogrodzie
|
polecam knajpę |
|
Potencjał ogromny a pracy jeszcze więcej |
|
ładnie odnowiony rynek w Pilicy |
Po wyżerce pędzimy zwiedzić zamki w Mirowie i Bobolicach. Po drodzy przejeżdżamy jeszcze nad CMK, którą jechaliśmy dzień wcześniej
i docieramy do Mirowa
|
ruiny zamku w Mirowie |
Postanawiamy do Bobolic pojechać czerwonym szlakiem pieszym. Była to słaba decyzja. Jazda po skałach, wąskimi ścieżkami kosztowała mnie szprychę w tylnym kole. Na trekingu z wąskimi oponami nie polecam.
|
Docieramy do Bobolic |
|
zamek w Bobolicach |
|
jeszcze fota na tle... |
i kierujemy się do Potoku Złotego. Zakupy, zwiedzanie ośrodka na jeziorem, kolacja i zasłużony odpoczynek. Tego dnia przejechaliśmy ok. 113 km pięknymi trasami.
Następnego dnia czeka nas ok 160 km, więc wstajemy o 6.00 i wyjeżdżamy godzinę później. Przebieg trasy drugiego dnia
Raniutko w niedzielę mijamy tylko rowerzystów, którzy nas pozdrawiają.
|
Krótka przerwa w podróży |
Po drodze przejeżdżamy przez park krajobrazowy Stawki (w Zalesicach skręcamy w lewo i jedziemy przez las)
Dalej kierujemy się na wieś Gidle ze wspaniałym sanktuarium maryjnym. Tu kawka w sklepie przed kościołem (z expresu) i następnie w kierunku Radomska. Na stacji dopompowujemy koła (moje dziwnie sflaczało) i jedziemy w stronę Kleszczowa. Po wjechaniu do gminy widać, że jest to jedna z najbogatszych w Polsce. Infrastruktura drogowa, w tym rowerowa przesadnie, dobrze rozwinięta (mam na myśli te wszystkie barierki)
Powietrze z koła cały czas, choć powolutku, schodzi. Trzeba dokonać wymiany dętki (przydała się infrastruktura)
|
przerwę wykorzystuję na naprawę dętki |
Ruszmy w kierunku elektrowni Bełchatów. Chcieliśmy zobaczyć odkrywkę, ale nie mogliśmy trafić do punktu widokowego.
|
Góra Kamieńsk |
|
elektrownia Bełchatów |
Jedziemy koło zbiornika Słok
|
Kanał odwadniający kopalnię |
|
Zbiornik Słok |
zaczynamy głodnieć, a że nie ma nic po drodze dojeżdżamy aż do Zelowa, gdzie znajdujemy pizzerię. W Krakowie zamówiliśmy dużą na pół i specjalnie się nie najedliśmy, więc teraz zamawiamy mega. Nie doczytaliśmy, że ma ona 54 cm średnicy
|
mega
|
wyjadamy z trudem środki, wtaczamy się na rowery i ospale jedziemy dalej. Po pół godziny zaczynamy kręcić żwawiej. Dojeżdżamy do Ldzania, gdzie znajduje się ładny zabytkowy młyn.
|
młyn w Ldzaniu |
|
stawy obok młyna |
Pojawia się szansa, że zdążymy jeszcze na mecz Polska-Irlandia Płn (wcześniej zakładaliśmy, że dojedziemy ok 20), więc przyśpieszamy. Do Łodzi dojeżdżamy polnymi drogami i wzdłuż S14 i lądujemy w końcu na Retkini. Tu się żegnamy i pędzimy w swoją stronę. Do domu wpadam w 3 minucie meczu :)
Przez całą wycieczkę dopisywała nam dobra, rowerowa pogoda. Sporo zobaczyliśmy, sporo się najeździliśmy. Ja pobiłem swój rekord dziennego przebiegu (166km). Było świetnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz